- Właśnie słyszę. - Jak śmiałaś podnieść na mnie rękę?! Wiesz, kim jestem? książę. - Przydałaby się wam przymusowa służba w wojsku, ot co! - Skarb? Ach, masz na myśli jo - jo. - Wchodząc do salonu, Alice po raz pierwszy od dawna czuła się odprężona. - Obawiam się, że nie miał na to czasu. Przez tę nieszczęsną awanturę z Blaquiem jest jakiś nieswój. Powinien być w siódmym niebie, bo wreszcie udało mu się przeforsować projekt, o który bardzo długo walczył. A on wygląda jak z krzyża zdjęty. Obawiam się, że nie śpi po nocach. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Siedział na brzegu łóżka, przyglądając się w - Zostań! - zażądał i pocałował ją w czubek nosa. - Dobrze o tym wiem. - Przecież nie mówiłam, jak się nazywam. - Becky zbladła. Dwaj potężnie zbudowani Wstał z krzesła, kierując się do drzwi. - Nieważne, co czułam. Chciałeś mnie ukarać, i ukarałeś. - Spróbuję. Michaił ujrzał ją bez więzów i zaklął głośno. Wymierzyła w niego pistolet. ale na horyzoncie zaczynały zbierać się ciężkie chmury. W powietrzu, zamglonym wodną parą z rozbijających się fal, czuć było wzbierający niepokój. - Nie sądzę. Możliwe, że potem będzie chciał się mnie pozbyć, ale jeśli dobrze się spiszę, pewnie mnie oszczędzi i użyje do dalszych celów.
Martwy Josh leżący na biurku w swoim gabinecie. Otwarte drzwi na werandę, pozew o spowodowanie śmierci córki. Nie musiała oglądać zdjęć z miejsca zbrodni, żeby wiedzieć, – Dobry chłopiec, RJ – mówię łagodnie, jak do psa, który nauczył się trudnej sztuczki. – I przed policjantem, który ma za dużo czasu i któremu odbija na punkcie nieżyjącej żony. wychodziły na szeroką werandę. Bentz szybko się zorientował, że w środku nie ma korytarzy. - O nie! - Potknęła się i zaraz podniosła, ale nogi miała jak z ołowiu. Suche liście zaszeleściły pod stopami, gdzieś w oddali zawył pies. - Charles? Już idę! - Biegła przed siebie, zdyszana, obłoczki jej oddechu unosiły się w mroźnym powietrzu. Gdy dotarła do brata, upadła na kolana i zacisnęła palce na drzewcu strzały. - Nie! - ostrzegł ją przerażony głos. Odwróciła się i zobaczyła bladą i wyczerpaną twarz Griffina stojącego między młodymi drzewami. Na kołnierzu i potarganych włosach zebrał mu się śnieg. - Pomóż mi! - zawołała. Griffin nie ruszył się. Wpatrywał się w strzałę. - Nie wyciągaj jej! - Ale on umiera! - Jej głos odbił się echem po lesie i zawirował razem ze śniegiem. - Zabijesz go, jeśli wyciągniesz strzałę. Nigdy nie było z niego żadnego pożytku. Żadnego. - Na litość boską, biegnij! - wrzasnęła, próbując zmusić go do działania. - Sprowadź pomoc! Biegnij do domu! Charles zajęczał. Z kącików ust sączyła się krew. Patrzył na nią zamglonymi oczami, ale chyba jej nie widział. Śnieg zaczął przykrywać mu twarz. - Biegnij! - wrzasnęła na Griffina, ale zniknął za gęstniejącą kotarą śniegu. Po prostu zniknął. Przestrzeń między dwoma drzewami nagle pociemniała i opustoszała. Nie było czasu do stracenia. Musiała coś zrobić. Przezwyciężyła strach, chwyciła mocno strzałę i pociągnęła. Palce ześliznęły się po śliskim drzewcu, strzała nawet nie drgnęła. Caitlyn jeszcze raz zacisnęła palce. Zamknęła oczy i pociągnęła z całej siły. Usłyszała chrzęst i zorientowała się, że trzyma w górze strzałę z grotem błyszczącym czerwono w świetle wschodzącego księżyca. Charles złapał ostatni chrapliwy oddech. Wydał przeraźliwy jęk, a potem zaległa cisza. Martwa cisza. Był taki spokojny. Nieruchomy. Odsunęła się od niego, zerwała na równe nogi i zaczęła biec. Szybciej. Między brzozami. Szybciej. Przez zamarznięty strumień. Szybciej. W górę, do domku łowieckiego. W płucach czuła ogień, jej stopy ślizgały się po oblodzonej ziemi. Las był ciemny. Złowieszczy. Napierał na nią, a niebo bombardowało ją śniegiem i lodem. Śnieg przykrył znajome ścieżki, przykleił się do rzęs, kłuł w policzki i przemalował krajobraz tak, że nie wiedziała, gdzie jest i dokąd iść. - Pomocy! - krzyknęła, wciąż trzymając strzałę. - Błagam! Pomocy! - Caitlyn? - Głos Bernedy był kruchy jak zmarznięta gałązka. Caitlyn nie widziała matki przez śnieżną zamieć. - Mama? Gdzie jesteś? - Caitlyn? Chodź tutaj natychmiast! - syknęła matka. dygotać. Usiłowała się uspokoić: myśl logicznie. Na razie nic się nie stało. – W Hollywood? Owszem. Ale dzisiaj nie dam rady, jestem zajęty. Jutro może być? Łódź ruszyła. – Słuchaj, spóźnię się trochę – powiedział, zatrzymując się na czerwonym świetle – Chciałbym być na jego miejscu. wykorzystuje przy tym wasz wydział. Nie zamordowałem Shany, ale ten ktoś chce mnie – Wpadnę po południu – obiecał Montoya i się rozłączył. Zrobił co w jego mocy dla Fortuny Esperanzo i Sherry Petrocelli. gdy Jennifer i James zaczęli romansować. Tak dawno temu... A teraz Bentz miał wątpliwości, czy w trumnie pod granitowym
©2019 mores.do-stac-sie.konin.pl - Split Template by One Page Love